Lizbona – życie po drugiej stronie Tagu Co się kryje po drugiej stronie rzeki.

Przyjeżdżając do Lizbony i spacerując słoneczną promenadą wzdłuż Tagu obserwujemy wybrzeże po drugiej stronie. Rzeka ta przy swojej delcie tworzy rozległe rozlewiska, które są siedliskiem dla wielu gatunków ptaków. Tag w tym miejscu nie wygląda jak rzeka, a raczej jezioro. Region ten sprzyja rybołówstwu, które jest tutaj praktykowane dosłownie wszędzie, a sposób połowu ryb i owoców morza nie zmienił się od wielu lat. Większość rybaków żyje więc skromnie w niewielkich starych domach nad brzegiem rzeki, a czas zdaje się płynąć tam swoim własnym tempem. Tak wygląda życie w mniejszych miejscowościach, bardzo blisko stolicy, a jednak inaczej. Dlatego właśnie powstał ten wpis.

Mieszkając i pracując w Lizbonie każdą wolną chwilę poświęcałam na odwiedzanie nowych miejsc. Często wybierałam właśnie te mniejsze wioski, żeby zobaczyć jak się tam żyje. Udało mi się odwiedzić cztery miejscowości położone po drugiej stronie Tagu. Należą do nich: Trafaria, Cacilhas, Seixal i Barreiro. Do każdego z tych miasteczek można się dostać bezpośrednim promem z jednej z trzech przystani w Lizbonie. Bilety na promy liczone są tak samo, jak na inne środki komunikacji miejskiej. Mając doładowaną kartę miejską Viva bez problemu możemy jej użyć również na promie. Bilety można kupić też osobno na każdej  przystani. Natomiast rozkłady i trasy promów można znaleźć tutaj na oficjalnej stronie przewoźnika (dostępna wersja angielska). Wiele osób pracujących w Lizbonie mieszka w tych miejscowościach i codziennie dopływa promami do pracy. 

Trafaria

 

Trafaria jest niewielką miejscowością położoną naprzeciwko dzielnicy Belém po drugiej stronie Tagu. Można się tam dostać promem z przystani w Belém, a przepłynięcie zajmuje około 15 min. 

Przystań w Belém

Warto wiedzieć, że na prom na tej trasie za dodatkową opłatą można zabrać rower, skuter, a nawet samochód. Miejsca jest bowiem mnóstwo. Jest to więc świetna alternatywa jeśli chcecie pozwiedzać okolicę ulubionym środkiem transportu.

Trafaria w swojej historii była niewielką osadą rybacką i do tej pory ryby i małże łowi się tutaj w tradycyjny sposób wykorzystując proste drewniane łodzie. Kiedy dopłynęłam do portu zastałam akurat porę lunchu. Większość ludzi to miejscowi popijający spokojnie kawę w małych kawiarenkach, jedzący portugalskie przekąski i spędzający czas na rozmowach wygrzewając się popołudniowym w słońcu.

Spacerując po miasteczku rzuciła mi się w oczy duża ilość opuszczonych budynków, które stoją i niszczeją. Widać od razu, że ludzie nie żyją tutaj w luksusach. Domy są bowiem bardzo skromne, a okolica trochę zaniedbana. 

W samej Tafarii nie ma dużo do zobaczenia. Poza niewielką nadrzeczną promenadą, gdzie znajduje się większosć restauracji i kawiarni. Reszta jest bardzo spokojna i absolutnie nic się tu nie dzieje. Postanowiłam więc udać się na długi spacer w stronę delty rzeki i przyjrzeć się okolicy.

Moja trasa prowadziła wzdłuż brzegu rzeki w kierunku wioski Cova do Vapor przy delcie Tagu, gdzie znajduje się piękna atlantycka plaża.

Po drodze mijam mnóstwo skromnych rybackich domów, gdzie większość życia toczy się na świeżym powietrzu, nad rzeką i na piaszczystej plaży. Ludzie do dzisiaj żyją tu w bardzo skromnych rybackich domach, piorą pranie ręcznie, a w domach nie mają ogrzewania. Po drodze minęłam również zubożałą mini osadę, gdzie blaszane budy wyglądały tak, jakby zbudowano je z przypadkowo znalezionych materiałów.

Plaża na poniższym zdjęciu leży jeszcze nad Tagiem, jednak jestem już bardzo blisko delty rzeki. Dlatego piasek jest coraz bielszy i drobniejszy, a wybrzeże staje się coraz szersze. 

Po godzinie spaceru udało mi się dojść do Cova do Vapor, czyli małej nieformalnej wioski rybackiej z piękną plażą i kolorowymi domkami. To urocze miejsce złożone z ponad 300 domów przy samej delcie rzeki z dużą ilością małych kawiarenek, sklepików i barów. W powietrzu unosi się zapach grillowanych ryby słychać szczekanie psów i krzyk mew. 

Cova do Vapor to nieformalna samozarządzająca się miejscowość, która nie jest wspierana ze strony gminy. Dlatego z jednej strony żyje się tutaj w ubóstwie. Z drugiej natomiast wytworzył się tu unikalny klimat lokalnej wspołistniejącej społeczności. Część terenu w tej okolicy została uznana za chroniony rezerwat przyrody i nie można na nim budować. Dzięki temu wciąż nie ma tutaj komercyjnego rozwoju turystyki.

Widać, że życie toczy się tu wokół oceanu, którego wizerunek jest przedstawiany na ścianach budynków i w dekoracjach. Wszystko nawiązuje do rybołówstwa, statków i oceanicznych fal.

Wychodząc z miasteczka zbliżam się do najpiękniejszej plaży – ta leży już bezpośrednio nad oceanem. Dzięki swojemu położeniu przy samej delcie jest bardzo szeroka i piaszczysta. Przy plaży znajduje się niewielki bar, gdzie można usiąść w cieniu parasoli z pięknym widokiem na Atlantyk. 

Tak właśnie wygląda plaża, szeroka, piaszczysta i co najbardziej cenię – pusta. Zdziwił mnie fakt, jak niewiele jest tutaj ludzi. Może to ze względu na rozległość tej plaży. W Cova do Vapor zaczyna się bowiem trzydziesto kilometrowa linia brzegowa biegnąca od delty Tagu wzdłuż wybrzeża Costa da Caparica aż do Parku Narodowego Arrábida. Na całości tego odcinka znajdują się plaże takie jak ta.

Cacilhas

 

Cacilhas to kolejne miasteczko leżące po drugiej stronie Tagu, które jest świetnie widoczne z centrum Lizbony. Dostać się tu można pomarańczowym promem z przystani Cais do Sodré. Cacilhas było kiedyś parafią miasta Almada. Dziś natomiast jest niezależnym małym miastem.

Z Cacilhas można obserwować malowniczą panoramę Lizbony. Widać stąd całą najstarszą część miasta, a wzdłuż niewielkiej promenady znajduje się kilka ławek, na których można odpocząć.

Nadbrzeże w Cacilhas jest pełne restauracji, gdzie można zjeść świeżą grillowaną rybę prosto z połowu. W powietrzu wszędzie pachnie więc dymem, portugalską douradą i sardynkami. 

Całe Cacilhas jest dość górzyste. Chcąc więc pospacerować po okolicy trzeba się liczyć ze wspinaczką po schodach lub krętych uliczkach.

Alternatywą jest spacer wzdłuż wzdłuż rzeki ścieżką biegnącą obok starych opuszczonych magazynów pokrytych graffiti. W niektórych z nich okresowo odbywają się wystawy sztuki i rękodzieła różnych niezależnych twórców. 

Na końcu tej ścieżki jest winda, którą bezpłatnie dojedziemy na taras widokowy i unikniemy wspinaczki pod górę. Stamtąd można kontynuować zwiedzanie okolicy.

Tuż przy windzie jest niewielka zielona polana skąd można obserwować rzekę, Most 25 Kwietnia i Lizbonę. Jest to jedno z moich ulubionych miejsce na relaks z książką. 

Kiedy już wjedziemy na górę warto udać się do kawiarni, która znajduje się zaraz przy wyjściu z windy. Wypijemy tu portugalską kawę z przepięknym widokiem.

Podsumowując, do Cacilhas warto się wybrać przede wszystkim dla pięknych widoków na Lizbonę oraz aby zjeść świeżo złowione ryby w porcie. Warto też pospacerować po starej części Almady – Almada Velha i zobaczyć jak wygląda Portugalia poza turystycznym centrum.

Seixal

 

Do tego niewielkiego miasteczka również dostaniemy się promem z przystani Cais do Sodré w Lizbonie. Seixal to portugalska gmina i miejscowość położona po drugiej stronie Tagu przy jednym z licznych rozlewisk rzeki, które tworzy zatokę.

Na poniższym zdjęciu przy samej stacji promu widać piaszczyste wysepki o nieregularnych kształtach uformowane naturalnie przez rzeczne prądy.

Nazwa miejscowości – Seixal pochodzi od rodzaju gładkiego okrągłego kamienia – seixo, który znajduje się w rzece. Sam region tej gminy jest bardzo żyzny i obfity w gaje oliwne oraz winnice, a okoliczne rozlewiska tworzą rezerwat ekologiczny będący siedliskiem licznych ptaków, owadów i skorupiaków. Czasem można tu zobaczyć flamingi. Obszar ten ma również bogatą historię i był zamieszkiwany już za czasów rzymskich przez pierwszych osadników: rybaków i rolników. Natomiast w XV wieku w jednej z tutejszych stoczni miała miejsce budowa statku, którym portugalski odkrywca Vasco da Gama wyruszył później w jedną ze swoich wypraw do Indii.

Sexial, tak jak pozostałe opisane wcześniej miejsca, jest również miasteczkiem rybackim, w którym kwitnie rybołówstwo. W okolicy znajduje się kilka stoczni, a niektóre z nich są bardzo stare. W centrum miasta można odwiedzić także dawną fabrykę korka Mundet, która była kiedyś największą w całym kraju oraz zjeść w restauracji Mundet Factory znajdującej się w jednym z budynków dawnej fabryki.

Sama najstarsza część miasta jest zadbana, a wzdłuż zatoki można przejść się promenadą i obserwować rozlewiska. Spacerem udaję się więc do samego centrum.

Wchodząc w jedną z uliczek w centrum przyglądam się architekturze rybackich dzielnic. Niektóre stare kamienice są bowiem pięknie pomalowane na jaskrawe kolory. 

W kolejnej uliczce kamienice świecą czystą bielą, która doskonale odbija promienie słoneczne. Widać, że mieszkańcy tej ulicy dbają o czystość i porządek. Mimo, że budynki są wiekowe, nadano im nowego blasku.

20190609_173239

Z kolei w innej z ulic kamienice są bardziej skromne i proste. Mają też wyblakłe kolory, odsłaniając beton pod wypłowiałą farbą. Przy najstarszej części miasta znajduje się też zdecydowanie największa ilość tradycyjnych rybackich łodzi. Większa niż po drugiej stronie zatoki, gdzie byłam wcześniej. 

Z półwyspu naprzeciwko słychać głośną muzykę dochodzącą z odbywającego się tam lokalnego festynu. W okolicznych barach ludzie oglądają mecz popijając piwo i jedząc ślimaki. Atmosfera jest więc bardzo swojska. Dlatego właśnie bardzo lubię odwiedzać takie miejscowości poza turystycznym szlakiem.

Barreiro

 

Barreiro na pierwszy rzut oka nie jest piękną miejscowością. Nie po to jednak przyjeżdża się do takich miejsc. Tak jak inne opisane wyżej miejsca, Barreiro leży po drugiej stronie Tagu, a dotrzeć tu można promem z przystani Terreiro do Paço w Lizbonie. Taka przeprawa trwa aż 20 minut. Miasteczko jest bowiem mocno schowane w krętych rozlewiskach rzeki.

Wysiadając z promu musiałam przejść około kilometra, aby dotrzeć do rozległych rozlewisk z piaszczystymi półwyspami połączonymi drewnianymi kładkami. To miasto to raj dla osób lubiących trochę się powłóczyć i pospacerować bez celu. Pełno tu bowiem zakamarków do odkrycia niewidocznych na pierwszy rzut oka. Ten obszar rozlewisk nazywany jest Alburrica-Mexilhoeiro i obejmuje dwa małe półwyspy i rozległe mokradła. Na tym terenie znajduje się kila młynów, które dawniej służyły do mielenia zbóż. Niektóre z nich to młyny wodne, inne to klasyczne wiatraki, jakie do tej pory kojarzyłam głównie z Holandią.

Przechodząc przez pierwszy drewniany pomost dotarłam do części półwyspu skąd zaczyna się kolejna kładka, i tak dalej – wszystkie fragmenty lądu są połączone, aby łatwo można było się przemieszczać. 

Widać, że w tutejszych wodach jest dużo małży. Wiele łodzi jest bowiem wyposażonych w specjalny sprzęt do ich połowu. W oddali widać też ludzi pływających na kajakach.

Idąc dalej doszłam do ruin dawnego młynu wodnego.Ten rodzaj młynów budowany był na wodzie i miał ogromne znaczenie dla okolicznej gospodarki. 

Idąc dalej docieram do końca drugiego z półwyspów, gdzie znajdują się trzy stare i nieaktywne już wiatraki zbudowane na wzór holenderski w 1852 roku, które przez wiele lat produkowały mąkę. Po latach świetności zostały jednak dezaktywowane pod koniec XIX wieku i przekształcone w domy mieszkalne dla rybaków. Dopiero w 1960 roku zostały przejęte przez miasto stając się dziedzictwem Barreiro i odnowione. Jeden z młynów jest nawet udostępniony do zwiedzania.

Wracając do centrum Barreiro mijam rybacki dom, w którym wciąż mieszkają ludzie w dość prymitywnych jak na nasze czasy warunkach. Przed domem siedzi cała rodzina, śmieją się, żartują i mimo to wydają się być szczęśliwi. Zbliżając się coraz bardziej do centrum miasta mijam kolejne ruiny stojące samotnie pośród zielonych podmokłych terenów. 

Po chwili dotarłam do głównego koryta rzeki, gdzie pełno jest rybaków czekających na zdobycz. Przez coraz gęstszą mgłę nie widać już prawie nic.

W najstarszej części Barreiro znajduje się kościół oraz stare domy rybackie podobne do tych, które widziałam wcześniej. Te tutaj są jednak w nieco gorszym stanie. Tuż obok nowszych bloków znajduje się dzielnica najstarszych w mieście domów.

Wspomnę jeszcze, że Barreiro to też warte odwiedzenia miejsce dla miłośników street artu. Pełno tu bowiem graffiti, które wprowadza świeżość do miasta. Często są to małe obrazki, które ciężko jest dostrzec na pierwszy rzut oka. Wiele jest też jednak dużych projektów pokrywających całe ściany. Spacerując więc tutaj można poczuć się jak w otwartej galerii sztuki.

A tak oto żyje się w Barreiro – w domach na zdjęciu mieszkają głównie starsi ludzie, czasem też rodziny z dziećmi. Brak środków na remont, odpadający tynk i farba sprawiają, że krajobraz jest nieco przygnębiający, a w chmurach opadającej mgły wygląda jeszcze bardziej ponuro.

Podsumowując, mimo że niektóre zdjęcia z odwiedzonych miejsc po drugiej stronie Tagu wydają się dość szare i nie spotkałam tu pięknych willi z basenami, to te miasteczka mają coś w sobie. Przede wszystkim są autentyczne. Nie ma tu bowiem turystów, wymyślonych legend i naciąganych historii. Takich miejsc nie znajdzie się w turystycznych przewodnikach. Nie ma tu też punktów do odhaczenia. Po prostu idzie się przed siebie gdzie nogi poniosą, tam, gdzie nam się podoba i gdzie znajdziemy coś ciekawego. Za to właśnie cenię takie miejsca.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najnowsze
Najstarsze Najwięcej głosów
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Zmienny Horyzont
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.